niedziela, 3 czerwca 2007
najtańsze hobby świata
Siedzę w bibliotece, ale dziś więcej robię przerw niż czytam.
Pani od kawy nie rozumie, że nie rozumiem tych wszystkich wymyślnych nazw.
Człowiek przy barze mówi: pierdolę.
Piję kawę, espresso jak rzadko, czytam bazgroły na słupie koło stolika, bazgroły w pięciu językach.
Przy barze Hiszpanki plotą głośno o los Polacos. Przy stoliku obok mądrzy się cwaniak w niebieskiej bluzie, mówi – pytania na egzaminie prokuratorskim są pice’a’cake.
Patrzę na tę zwykłą scenę i myślę sobie: niemożliwe.
Opowiem dziś o tych momentach: wypada się z rutyny i zaczyna dryfować. Chodzę wtedy po mieście, wchodzę w najdziwniejsze podwórka. Poznaję najdziwniejszych ludzi, których na co dzień tam nie ma. Przechodzę koło dworca, spotykam brodatego mędrca. Zaprzyjaźnimy się w końcu – czuję to pod skórą.
Podziemia w Centrum, zapiera dech w piersiach zapach ludzi, zapiekanek, pomyj, kababów, potu, płynu do dezynfekcji, mokrego betonu, rdzewiejącej stali. Wciągam to wszystko w siebie, jak ten gość na filmie, wchłaniam jak ciepłą herbatę.
W moich momentach, obserwuję lepiej. Jego broda była dziś przystrzyżona, złapał, być może, kilka kilogramów. Patrzę na tyłek blondynki-nastolatki i mojego kumpla in spe już nie ma.
Wybiegam, biegnę, pędzę. Uderzam w panią w fioletowej sukience, odbijam się od łysego gościa w skórze. Szukam, przechodzę między straganami z filmami, wpadam znowu pod ziemię. Płyną ludzie korytarzami, rozłażą się po mieście. Boli mnie kostka, boli kolano, wszystko mnie boli, dokąd tak biegłem?
Pani od kawy nie rozumie, że nie rozumiem tych wszystkich wymyślnych nazw.
Człowiek przy barze mówi: pierdolę.
Piję kawę, espresso jak rzadko, czytam bazgroły na słupie koło stolika, bazgroły w pięciu językach.
Przy barze Hiszpanki plotą głośno o los Polacos. Przy stoliku obok mądrzy się cwaniak w niebieskiej bluzie, mówi – pytania na egzaminie prokuratorskim są pice’a’cake.
Patrzę na tę zwykłą scenę i myślę sobie: niemożliwe.
Opowiem dziś o tych momentach: wypada się z rutyny i zaczyna dryfować. Chodzę wtedy po mieście, wchodzę w najdziwniejsze podwórka. Poznaję najdziwniejszych ludzi, których na co dzień tam nie ma. Przechodzę koło dworca, spotykam brodatego mędrca. Zaprzyjaźnimy się w końcu – czuję to pod skórą.
Podziemia w Centrum, zapiera dech w piersiach zapach ludzi, zapiekanek, pomyj, kababów, potu, płynu do dezynfekcji, mokrego betonu, rdzewiejącej stali. Wciągam to wszystko w siebie, jak ten gość na filmie, wchłaniam jak ciepłą herbatę.
W moich momentach, obserwuję lepiej. Jego broda była dziś przystrzyżona, złapał, być może, kilka kilogramów. Patrzę na tyłek blondynki-nastolatki i mojego kumpla in spe już nie ma.
Wybiegam, biegnę, pędzę. Uderzam w panią w fioletowej sukience, odbijam się od łysego gościa w skórze. Szukam, przechodzę między straganami z filmami, wpadam znowu pod ziemię. Płyną ludzie korytarzami, rozłażą się po mieście. Boli mnie kostka, boli kolano, wszystko mnie boli, dokąd tak biegłem?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz