poniedziałek, 31 grudnia 2007

ewangelia dni ostatnich

Dziś rano, gdy przeglądałem program TV moja matka powiedziała mi, ze śniło jej się tej nocy coś okropnego. Był późny wieczór i oglądała TV. Serwis wiadomości jako pierwszą informację podał: był wypadek polskiego autokaru. Jest wielu rannych, ale nikt nie zginął. Pokazali autokar w rowie, miejsce wypadku na mapie. Nagle uzmysłowiła sobie, że ja, jej syn, jechałem właśnie tym autokarem. Natychmiast pojechała do szpitala. Było w nim pełno ludzi, rozbieganych rodzin w paltach, futrach, czapkach, wypytujących się nawzajem o szczegóły wypadku. Wszyscy szeptali, mówili półsłówkami, znaczącymi minami, ale chwytała tylko strzępki rozmów. Nikt nie chciał porozmawiać z nią. Nie mogła zatrzymać na dłużej żadnego z lekarzy, pielęgniarki odpowiadały zdawkowo: – Informacja zostanie podana później.
Brnąc przez tłum szpitalnymi korytarzami trafiła wreszcie do dusznej poczekalni, gdzie kłębiło się najwięcej zdenerwowanych osób w cywilnych ubraniach. Zapanowało poruszenie. Do sali drzwiami z drugiej strony wszedł właśnie szpakowaty chirurg w białym kitlu i okularach w miedzianych oprawkach. W ręku miał długą listę nazwisk na sklejonych taśmą kartkach A4. Od razu zawiesił listę na ciemnej plastikowej szybie drzwi. Chciał wyjść w milczeniu, ale gdy spostrzegł wlepione w niego wyczekujące spojrzenia, powiedział poważnie i sztucznie: - Proszę się nie martwić. W ciężkim stanie jest tylko jeden mężczyzna. Jego nazwisko jest zakreślone na liście na niebiesko.
Gdy matka przecisnęła się do listy, zobaczyła to, co już właściwie wiedziała – to było moje nazwisko.

Siedziała nad moim łóżkiem i patrzyła jak ciężko oddycham. Leżałem na tym łóżku, nietypowo dla standardów szpitalnych, na brzuchu, z głową forsownie wygiętą w jej stronę. Właściwie nie było to łóżko, tylko rozkładane, metalowe nosze, leżałem na OIOM-ie. Miałem w ustach i w nosie grube, półprzezroczyste, plastikowe rury. Miałem kąciki ust we krwi i ślinie, przewracałem oczami, z wysiłkiem łapałem powietrze, jak karp, jakby dusząc się tymi rurami.
Zahipnotyzowana widokiem usłyszała ściszoną rozmowę, gdzieś zaraz za drzwiami: - Większość ma tylko lekkie obrażenia, wyjdą z tego. Ale ten z tego nie wyjdzie. Szanse są żadne.

Opowiadała mi to pospiesznie, barwnie, ze szczegółami, z emfazą. Ja patrzyłem zahipnotyzowany w program TV. Gdy obudziła się – mówi – była cała sztywna i nie mogła złapać powietrza.

Jak mam to rozumieć? Czy mam przygotować się na coś złego? Może powinienem unikać autokarów?

Być może nie bez znaczenia jest fakt, że dziś zaczyna się nowy rok.

sobota, 8 grudnia 2007

głód

Uczucie głodu jest podobne do uczucia przejedzenia (dziś lepiej znanego większości z nas). Czuje się je najpierw w przełyku, tak jakby jedzenie w nim utkwiło, ale jedzenia tam nie ma – czuje się jego brak. Szybko fizyczne doznanie w przełyku (gdzieś na złączeniu przełyku i żołądka) przeradza się w poczucie niepokoju. Rozglądasz się za czymś, ale nie wiesz za czym. To uczucie jest nowe, więc jeszcze nie zdajesz sobie sprawy, że to głód.

Zaczyna lekko boleć głowa. Uwieranie w żołądku zaczyna być bolesne, rozszerza się w głąb, wzwyż, prawie aż do gardła. Ból głowy czuć wyraźniej, ale nie z tyłu czy w skroniach jak zwykle – raczej głęboko w oczodołach. Uwiera skóra dookoła oczu. Połyka się więcej śliny, ale to niewiele pomaga. Myśli są mniej wyraźne. Soma atakuje psyche. Zaczyna się rozkojarzenie. W żołądku pojawiają się gazy trawienne. Coś zaczyna tam żyć, poruszać się, przemieszczać. Wiem, że są produktem trawienia, ale co jest właściwie trawione? Być może ślina, być może mój brak, moje pospieszne myśli, a może po prostu ścianki żołądka?

Nie mogę ich zebrać. Pojawiają się dreszcze, ale to chyba z przeziębienia. I nagle wszystko ustaje. Uwierania już nie ma, odpływam na inne wody. Czuję ból tylko w ręce – od samego pisania. Czuję jak pieką mnie powieki. Ale z żołądkiem wszystko w porządku. Głowa też jakby gdzieś wsiąkła.