poniedziałek, 22 stycznia 2007

dziad

Dziad był brudny i śmierdzący. Leżał na chodniku, na środku chodnika i cuchnął, leżał w kałuży moczu, miał brodę i podarte, zlepione potem i tym brudem ubranie, śmierdział najgorzej jak tylko się da, śmierdział brudnym człowiekiem.

Zauważyłem go na ulicy, w samym centrum, na tle złotych łuków wielkiej amerykańskiej restauracji. To wygląda wręcz poetycko – pomyślałem – jak portret na zamówienie, pod z góry ustaloną tezę. Ale dziad był w tamtej chwili czymś więcej, jego widok wstrząsnął mną dogłębnie, przejął mnie do szpiku kości. To obdarte i pełne zgrozy widowisko, ta ludzkość w łachmanach, sromotna klęska – chciałem zachować to wspomnienie. Była to jedna z tych chwil, w których dociera do nas jakiś dziwny komunikat z zaświatów, rodzi się pomysł lub kształtuje wielkie uogólnienie... po prostu coś ważnego. Wyjmuję aparat – noszę go jeszcze czasem ze sobą i zaczynem pstrykać. Robię jedno zdjęcie. Potem drugie, trzecie, piąte. Ktoś z przechodniów się oburza, jakaś kobieta krzyczy, nie przejmuję się tym zbytnio. Dziad podnosi smutny wzrok, Robię piękny portret. Dziad macha ręką, zasłania twarz jak przed ciosem. Włączam flesz, słońce jak zwykle za chmurami i pstryk, pstryk, pstryk. Ktoś znowu patrzy na mnie spod oka, przechodzień agresywny, ale i to mnie nie powstrzyma, świetne zdjęcia, naprawdę świetne. Dziad zaczyna wyć, przewraca się z pleców na łokcie i kolana, ale nie może wstać, cały okręcony łachmanami jak kanapa, ubrany na cebulę można by rzec, syczy i wyje, rzuca się jak zarzynane zwierze. Piotr-potwór. Nie przestaję. Wreszcie kończy mi się klisza... Przyglądam mu się jeszcze raz. Człowiek czy ścierwo ? I ty też masz duszę w tym ciele hombre? Żal mi ciebie człowieku, naprawdę żal. Jak niedaleko od siebie teraz stoimy. Może ja kiedyś też tak skończę. Nie myśl o mnie źle dziadku. Nie myśl o mnie źle...

Dziad jakby na chwilę chwyta mój wzrok. Nie wiem co jest w tym wzroku. Coś jakby zrozumienie, partnerstwo. I wtedy odszedłem.