środa, 30 maja 2007

totem timeline

Wczoraj pod Tesco. A może i dziś to było. Jak te palanty upijamy się złym piwem, pierdolimy głupoty, takie, że nawet w serialu młodzież tak nie udaje. Jest źle. Dobrze mi tak. Dobrze się czuję podlegając wpływom swych przyzwyczajeń, rodem z rockowych teledysków, z polskich seriali, tych kryminalnych.

Palanty śmieją się. Ostanio ścigali się do kościoła i z powrotem nago. Parę dni później jeszcze dalej, do kolegi innego, o 4 nad ranem. Obudzić go chcieli, by wstał na egzamin, obudzić, mimo że ma chorego tatę.

Jak zwykle policja ich nie złapała. Obiecałem, że następny raz też biegnę. I, jak powiedziałem – zrobię.

Pod Tesco, pod olbrzymim plakatem, na którym jako żywo stoi „Alko“. Obok drugiego totemu – jeszcze większego. Gadaliśmy, choć właściwie byliśmy sami. Jeden kolega (za wcześnie na imiona) znalazł się po godzinie szukania. Łysy był, w sportowym ubraniu, zupełnie inaczej niż wczoraj. Nakrzyczałem na jego brata (przez kolegi telefon), brata, o tym samym głosie.

Na koniec wracam, jem obiadokolację, wszyscy tak wracamy. Zasuwam kotary – te, co do których twierdzę, że mi niepotrzebne. Tym razem olewam budzik. Dobranoc kochani. Jak zwykle, jest siódma nad ranem.

wtorek, 29 maja 2007

dzień

On pyta mnie. Ja pytam jego. Patrzymy na siebie i spijamy szczerość z naszych ust. Z oczu. Częstuje mnie winem. Wino smakuje jak Chateauneuf du Pape, jak nie wiadomo co. Pijemy, patrzymy przed siebie, na ludzi. Patrzymy gdzieś tam. Jest pięknie.

On podaje swoje imię. Ja mówię mu moje.

Siedzimy tak cały wieczór. Nie przeszkadza mi, że jest ubrany inaczej. Odnajduję w nim wspaniałego człowieka - osobowość jaśniejącą jak gwiazdę. Od dziś będę patrzeć tak na każdego

Co za piękny dzień, powiedz sam, Janek, Zbyszek, czy jak Ci tam na imię, szmato. Coś jest nie tak. Być może spotkamy się jednak, w następny, obsesyjnie piękny, sen.

poniedziałek, 28 maja 2007

deszcze niespokojne

Dziś znalazłem w Internecie zdjęcie Warszawy, pięknej jak Gotham, jak Big Apple, jak miasto grzechów. Odpowiednia optyka i robi się dramatycznie, robi się ciekawie. Szare kamienice, czarne niebo krąży, sępy, chmury walą mi się na głowę. Czemu muszę dźwigać ten ciężar, czemu to na mnie ciąży? Szukam, jak my wszyscy, dramatu. Szukam wielkich sensów, wielkich uogólnień. Czego metaforą jest miasto?

Na zdjęciu spod chmur wystają drzewa żółte i pomarańczowe – jesień znaczy. U mnie dopiero lato, ale jak wszyscy współobywatele, wypatruję już deszczy. Moja biała cera jest stworzona do chmur. Jest spłodzona by wsiąkać deszcz, zorientowana na chmury. Nastawiam cerę w górę – tekstura chmury już nabiera kształtu. Słońce nagle przepada, wszystko ciemnieje, ja też ciemnieję, naprawdę wszystko.

Pada.

wtorek, 22 maja 2007

perony

Nic nie obchodzi mnie jakim jest człowiekiem. Nic nie obchodzi mnie czemu jest taki. Pan z brodą, twarz, która przywołuje starych mędrców. Twarz stawiająca zagadki. Nie pyta, ale woła, krzyczy rzeczy niezrozumiałe. Wymachuje całym sobą. Teraz leży i śpi... Ale dalej zadaje zagadki.

Z natury obojętny, przyłapuję się na refleksjach nad niesprawiedliwością świata. Mam potrzebę oddania mu całego portfela. Zaproszę go na obiad do Fukiera, wymyję mu stopy.

Mijam go i tym razem, przechodzę koło niego i zaglądam mu w oczy. Przechodzę dalej, łapię pociąg. On tam zostaje, ale ja też. Zawsze mówiłem - kloszardem na Jamajce chciałbym być, kloszardem w Toskanii. Czemu on wybrał Warszawę?