poniedziałek, 28 maja 2007

deszcze niespokojne

Dziś znalazłem w Internecie zdjęcie Warszawy, pięknej jak Gotham, jak Big Apple, jak miasto grzechów. Odpowiednia optyka i robi się dramatycznie, robi się ciekawie. Szare kamienice, czarne niebo krąży, sępy, chmury walą mi się na głowę. Czemu muszę dźwigać ten ciężar, czemu to na mnie ciąży? Szukam, jak my wszyscy, dramatu. Szukam wielkich sensów, wielkich uogólnień. Czego metaforą jest miasto?

Na zdjęciu spod chmur wystają drzewa żółte i pomarańczowe – jesień znaczy. U mnie dopiero lato, ale jak wszyscy współobywatele, wypatruję już deszczy. Moja biała cera jest stworzona do chmur. Jest spłodzona by wsiąkać deszcz, zorientowana na chmury. Nastawiam cerę w górę – tekstura chmury już nabiera kształtu. Słońce nagle przepada, wszystko ciemnieje, ja też ciemnieję, naprawdę wszystko.

Pada.

Brak komentarzy: