wtorek, 8 kwietnia 2008

duch schodów i podkrążone oczy

Ja, większość moich przyjaciół, bliscy z mojej rodziny, jesteśmy skazani na męczące społeczne upośledzenie. Nie do końca się nas rozumie. Mówimy zbyt dużo, zbyt mało, zbyt niewyraźnie. Jeśli powiemy coś mądrego, ludzie to przegapiają, to jest jak tło. Gdy próbujemy się kontrolować, patrzymy rozmówcom w oczy, ale już za chwilę nasz wzrok odbiega gdzieś na bok, błądzi po suficie, zawiesza się na rogu własnych okularów, rozmazuje się.
Moja rozmowa z siostrą:
- Mam jeszcze ten problem, że przez stres nie jestem w stanie powiedzieć tego witty czegoś.
- Nie przejmuj się, od imigranckiej siły roboczej ze Wchodu nikt tego nie oczekuje.
- Ale ja jestem kurwa witty.

Moja nowa praca: maraton esprit d'escalier. Kilka pierwszych dni i kilka pierwszych rozmów - sporadyczne sukcesy, liczne niedomówienia, słowa uwięzłe gdzieś w gardle. Jestem niezaprzeczalnie mądrzejszy od przynajmniej kilku osób, z którymi będę się spotykał na co dzień, ale na razie muszę się z tym kryć. Wykonywać drobne, niespieszne, fizyczne prace, od których zapominam brzmienia języka. Będę je błogosławił już wkrótce, gdy zacznie się prawdziwy zapierdol.

Dostrzegam kilka pokrewnych dusz. Odczuwam do nich tę dziwną sympatię pomieszaną z resentymentem, jaką czują do siebie pacjenci grupowych terapii. To samo schorzenie, ta sama rozorana wrażliwość, słabość.

Przykład: marketingowiec po studiach kompozytorskich zaprasza w niedzielę na nagranie jego koncertu fortepianowego w radio. Co za triumf, co za porażka! Taka informacja odsłania parszywe bebechy rzeczywistości, każe nam powątpiewać w sens wszystkiego wokół, odkrywać we wszystkim żałość.
On też ma podkrążone oczy i mówi niewyraźnie, ma w sobie coś z autystyka.

Nie jest tak źle.